Internetowy Katalog Motoryzacyjny, od: 2003-02-13, nakład: nieograniczony, cena: 0 czegokolwiek
IKM.wz.cz
Start Artykuły Galeria Informacje Części Literatura   
Ładowanie wyszukiwarki google...


Fotki:
W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

W pogoni za rekordem prędkości

Autor: Tadeusz Rychter <> Źródło: Młody Technik 7/1970 <http://www.mt.com.pl> Ogromną płaszczyznę dna wyschniętego Słonego Jeziora pokrywa gruba warstwa twardej jak kamień soli. Spękana gdzieniegdzie jej powierzchnia w pobliżu czarnej, długiej linii jest gładka, świadcząca o celowym działaniu człowieka. Panuje cisza i spokój. Lecz oto od końca prażonej południowym słońcem płaszczyzny dobiega narastający, potężny ryk silnika. Za chwilę gołym okiem widać pędzący pojazd. Prędkość coraz większa: 200, 300. 400 km/h. Z trudnością można odczytać widniejący na boku niknącego bolida napis: „City of Salt Lake". Wewnątrz jedzie Athol Graham, jeden z ludzi, którzy umiłowali szybkość. Dłonie stojącego wraz z grupką obserwatorów Mickeya Thompsona zaciskają się mocniej. Cała jego postawa świadczy o ogromnym napięciu. 500, 550 km/h. I nagle... Mickey czyni krok naprzód. Pędzący z niesamowitą prędkością pojazd zbacza z toru jazdy. Powietrze zdziera tylne blachy nadwozia. Pojazd odrywa się od ziemi, przekręca się kołami do góry i wali się na ziemię. Ogromna prędkość sprawia, że sunie jeszcze kilkadziesiąt metrów, gubiąc po drodze odpadające z chrzęstem metalowe elementy. Zapada złowroga cisza. Pierwszy przytomnieje Mickey. Rzuca się w kierunku rozbitego pojazdu, porywając za sobą pozostałych widzów. Gorączkowe usiłowania wydobycia kierowcy podtrzymuje niczym nieuzasadniona nadzieja: może jeszcze żyje. Spojrzenie do kabiny nie pozostawia złudzeń. Ognioodporna płyta za plecami kierowcy, mająca osłaniać go od silnika, wygięła się do przodu, uderzając go w kark tuż poniżej chroniącego głowę hełmu. Zginął jeszcze jeden odważny człowiek, owładnięty nieposkromioną chęcią zostania najszybszym kierowcą świata. Zaczęło się od tego... Był rok 1960. A już przed ponad siedemdziesięcioma laty rozpoczęła się rywalizacja o miano najszybszego. Burzę rozpętał Francuz, markiz de Chasseloup-Laubat w roku 1898. Kierując elektrycznym pojazdem „Jeantaud" na wyboistej drodze pod Acheres niedaleko Paryża, ustanawia pierwszy oficjalny światowy rekord prędkości 61,137 km/h. Jest tak dumny ze swego wyczynu, że patrzy z pobłażaniem na poczynania Belga Camille'a Jenatzy'ego. Jenatzy zaś traktuje sprawę poważnie. Konstruuje i buduje elektryczny pojazd o dziwnym, podobnym do cygara kształcie, na którym 17 stycznia 1899 roku przejeżdża kilometr w 54 sekundy; uzyskuje tym samym prędkość 66,645 km/h. Zaskoczony tym nieco Chasseloup-Laubat nie daje za wygraną i już w pięć dni później osiąga prędkość 70,297 km/h. Lecz Jenatzy, świetny kierowca wyścigowy, ze względu na swe rude włosy nazwany „Czerwonym Diabłem", porywający tłumy swą jazdą, chociaż nie często dojeżdżający do mety, jest uparty. Odpowiada prędkością 80,321 km/h. Chasseloup-Laubat zwiększa pojemność akumulatorów i oto pędzi z prędkością 93,724 km/h. Wydaje się, że ten wspaniały, jak na owe czasy rekord utrzyma się dłużej. Dzieje się jednak inaczej. 24 kwietnia 1899 roku na drodze pod Acheres panuje nadzwyczajny ruch. Po obu stronach drogi gromadzą się grupki ludzi mających nadzieję na ciekawe widowisko. Przybywają dostojnicy i komisarze, jest również Chasseloup-Laubat spoglądający z niepokojem na nadjeżdżający pojazd. Na dziwnym nadwoziu o kształcie torpedy, toczącym się na ogumionych kołach, siedzi Jenatzy, schowany zaledwie do pasa w kadłubie pojazdu. Nie starczyło dlań miejsca we wnętrzu nadwozia całkowicie wypełnionego akumulatorami. Oryginalny, sterowany korbą samochód zbudowany jest z „Partinium" - najnowszego wynalazku pana Partina. Ten lekki metal, będący stopem aluminium z wolframem „...odznacza się wyjątkową lekkością i wytrzymałością na uderzenia, tarcie i wstrząsy... Wielką zaletą Partinium jest to, że ono prawie nie utlenia się i przy zachowaniu należytej ostrożności farba przyczepia się doń jak do drewna..." Dokładnie polerowane blachy błyszczą w słońcu. Dziwnym wydaje się dzisiaj, że konstruktor, który tak dbał o zmniejszenie oporu powietrza, nie zastanowił się nad oporem stawianym przez siedzącego na wierzchu kierowcę. Start! Jenatzy włącza pełny prąd. Samochód, o wymownej nazwie „Jamais Contente" (nigdy nie zadowolona), nabiera prędkości. Pędzi do przodu, wzbijając tumany kurzu i zmuszając mniej odważnych widzów do rejterady. Komisarze obliczają wyniki. Wspaniały rekord! Niewiarygodna granica 100 km/h, uważana do niedawna za kres ludzkich możliwości, pokonana, Jenatzy odbiera serdeczne gratulacje od swego rywala, markiza de Chasseloup-Laubat, który, choć pokonany, docenia osiągnięcie - 105,905 km/h. Wyzwanie zostaje podjęte Zacięty pojedynek tych dwóch doskonałych kierowców zostaje potraktowany jak rzucone światu wyzwanie. Trzyletnia przerwa oznacza, ciszę przed nadchodzącą walką o rekordy. Pierwszy rusza do boju Serpollet, prowadząc parowy samochód własnej konstrukcji z prędkością 120,771 km/h. Natychmiast odpowiada mu amerykański milioner W.K. Vanderbilt, osiągając na samochodzie „Mors" prędkość o niespełna 2 km/h większą. W następnym 1903 roku wspaniałą serię zwycięstw odnosi samochód „Gobron-Brillie", kierowany wpierw przez Duraya, następnie zaś przez Rigoly'ego; jeździ on coraz prędzej, opierając się atakującym konkurentom. Szczęścia znowu próbuje Vanderbilt na „Mercedesie". Baron Pierre de Caters jest nawet chwilowym rekordzistą, lecz nie na długo. Rigoly prowadzi samochód, gdy przekracza on następną, zdawałoby się, nieosiągalną granicę 100 mil na godzinę (około 160 km/h). Lecz w końcu i wspaniały „Gobron-Brillie" musi ustąpić. Rekordzistą zostaje Baras na stukonnym samochodzie „Darracq", rok później zaś taki sam pojazd, prowadzony przez Hemery'ego pędzi z prędkością 176,427 km/h. Wreszcie Fred H. Marriott w roku 1906 uzyskuje prędkość aż 206,4 km/h, jadąc na parowym samochodzie „Stanley". Rekord ów ustanowiony został na plaży Daytona na Florydzie, której twardy i gładki piasek okazał się świetnym torem do szybkiej jazdy. Pierwsi pechowcy Drogi, na których osiągano tak znaczne prędkości, mimo że toczyła się na nich ostra, konkurencyjna walka, jeszcze dotychczas nie zostały splamione krwią zawodników. Wielu święciło triumfy, zbierało należne im wiwaty i zajmowało poczesne miejsce w historii rekordów prędkości, lecz byli i tacy, których wysiłki i osiągnięcia nie znalazły uznania. Do tych należał Arthur McDonald, który już w roku 1905 uzyskał na plaży Daytona prędkość 167,440 km/h; nie uznano jej w Europie za rekord ze względu na rzekome uchybienia w pomiarze czasu. Podobnego pecha miał rok wcześniej nie znany jeszcze wówczas Henry Ford, który na własnym samochodzie „Ford 999", pozbawionym sprzęgła i skrzyni biegów, uzyskał prędkość prawie 147 km/h; prędkość ta również nie została oficjalnie uznana. Jasnym jednak było, że prędzej czy później chęć zostania najszybszym człowiekiem świata weźmie górę nad zdrowym rozsądkiem. Do szybkiej jazdy potrzebna była jak największa moc silnika ł o nią troszczyli się konstruktorzy, zwracając mniejszą uwagę na podwozie i ogumienie. Ryzykowne było również jeżdżenie po przypadkowych, nie przygotowanych do tak znacznych prędkości nawierzchniach. Pierwszą ofiarą niefrasobliwości został Fred H. Marriott ten sam, który rok wcześniej przekroczył prędkość 200 km/h. Oto pędzi po plaży Daytona z niewiarygodną prędkością 290 km/h. Wystarcza niewielka nierówność, a samochód zostaje wyrzucony wysoko w powietrze, przelatuje kilkadziesiąt metrów, a następnie koziołkuje po ziemi. Eksplozja roznosi pojazd na strzępy. Ale Marriott żyje. Leży kilkanaście metrów od dymiącego wraka, z połamanymi żebrami i licznymi obrażeniami wewnętrznymi, z wysadzoną gałką oczną. Ratownicy zabierają go do szpitala. Rekord nie zostaje pobity. Potrzeba będzie ponad 20 lat, aby człowiek znowu pędził z prędkością bliską 300 km/h. Marriott wylizał się z ran. jego uszkodzone oko zachowało nawet zdolność widzenia, lecz nigdy już nie próbował wyścigowej jazdy. Konstruktorzy jego, tak szybkiego pojazdu zgodnie oświadczyli, że nigdy nie będą ryzykować życia odważnego człowieka dla takiej „małej przejażdżki". Wypadek Marriotta wyraźnie zniechęcił konkurentów. Jedynie Yictor Hemery nie zważa na niebezpieczeństwo, dosiada 200-konnego „Benza" i na torze w Brookland w Anglii uzyskuje prędkość 208.665 km/h. A po pierwszej wojnie światowej... Nadchodzi okres walk na polach bitewnych pierwszej wojny światowej. Nikt nie ma czasu zaprzątać sobie głowy samochodowymi wyczynami. Tak więc dopiero rok 1922 przynosi nowe osiągnięcia. Kenelm Lee Guinness na wspaniałym samochodzie „Sunbeam", napędzanym dwunastocylindrowym, widlastym silnikiem lotniczym o mocy 355 KM osiąga prędkość 215,075 km/h. Jest to zarazem ostatni rekord prędkości pojazdu uzyskany w Brookland; tor jest zbyt krótki na rozpędzenie samochodu do tak znacznej prędkości. J oto pojawia się kapitan Malcolm. Campbell. Ten silny i odważny, a do tego uparty człowiek, raz zarażony bakcylem szybkości, wkłada wszystkie swe umiejętności i środki finansowe w budowę rekordowych samochodów. Zaczyna od samochodu „Sunbeam", używanego poprzednio przez Guinnessa. Sprawia mu nowe nadwozie, przedłuża ogon i nadaje nazwę „Bluebird". Odtąd wszystkie następne samochody Campbella pozostaną przy tej nazwie. Próba wypada pomyślnie — ręczne stopery wykazują 220 km/h, lecz rekord nie może być uznany. Następnego roku Campbell ponawia próbę na piaskach wyspy Fanoe w Danii. Uzyskuje 218,32 km/h, lecz znowu pech odbiera mu rekord; aparatura pomiarowa nie została sprawdzona przez jazdą. Campbell wraca do Sallburn w angielskim hrabstwie Yorkshire, gdzie na samochodzie „Sunbeam" z nowym nadwoziem uzyskuje aż 232 km/h. Nie opuszczający go pech sprawia, że zawodzi mierząca czas aparatura. Oficjalny tytuł najszybszego człowieka świata jeszcze raz omija Campbella. Rozżalony i nieco zrezygnowany Campbell zamierza odpocząć. Nagle otrzymuje wiadomość, która stawia go na równe nogi. Oto Francuz, Renę Thomas, bije rekord prędkości na samochodzie „Delage", a zaraz potem Ernst Eldridge przejeżdża na „Fiacie" jedną milę z przeciętną prędkością 233,803 km/h. Campbell wraca na wyspę Fanoe i ponawia próbę. Przy prędkości 220 km/h strzelają obie tylne opony i cudem tylko unika wypadku. Ten zawzięty człowiek zmienia opony i znowu pędzi na złamanie karku. Tym razem spada opona z prawego przedniego koła i wpada w tłum zabijając kilkuletniego chłopca. Jeszcze raz więc niepowodzenie. Jednak nic nie może zahamować poczynań Campbella. Przenosi się na angielskie piaski Pendine i wreszcie, po kilkuletnich wysiłkach, osiąga prędkość 242,8 km/h— swój pierwszy oficjalny rekord. Pojawia się nowy konkurent Nie jest mu dane spocząć na laurach. Oto rośnie nowy konkurent — major Henry Segrave, Anglik, który równie poważnie traktuje swe poczynania. Wchodzi w porozumienie z firmą „Sunbeam" i wkrótce pędzi po piaskach Southport na wyścigowym samochodzie o supernowoczesnym wyglądzie, skonstruowanym przez Louisa Coatalena. Widlasty, dwunastocylindrowy silnik jego pojazdu ma pojemność skokową zaledwie 4000 cm3. Segrave nie bacząc na kłopoty ze sprężarką osiąga prędkość 271,191 km/h. Niespodziewanie pojawia się Parry Thomas, świetny walijski inżynier, ze zbudowanym osobiście samochodem nazwanym „Babs". Ten wspaniały pojazd z lotniczym silnikiem „Liberty" o pojemności skokowej aż 27 000 cm3 oraz specjalnym nadwoziem „Higham Special", pozwala mu na jazdę z prędkością 275,283 km/h. Thomasa zupełnie nie peszy fakt, że nadwozie jego samochodu było już raz użyte w Brookland przez Polaka, hrabiego Zborowskiego, który poniósł śmierć podczas rekordowej jazdy. Natomiast nogi ugięły się pod nim, gdy po rekordowym biegu zobaczył swobodnie dyndający amortyzator przedniego koła. Pierwszeństwa Thomasa nie zniesie ani Campbell, ani też Segrave. Pierwszy nadzoruje pracę kilkunastu ludzi, którzy w jego posiadłości w Surrey kończą budowę nowego, napędzanego lotniczym silnikiem „Napier", samochodu „Bluebird". Dla Segrave'a firma „Sunbeam" buduje nowy samochód, w którym kierowca zostaje umieszczony między dwoma 500-konnymi lotniczymi silnikami „Matable". Pierwszy gotowy jest Campbell. Próbne jazdy odbywa w styczniu 1927 roku w Pendine. Ale nie opuszczający go pech znowu daje znać o sobie. Pierwszego dnia samochód zbacza z toru i wpada do morza: dźwig i 60 pracowników ratuje go z opresji. Następnego dnia osiąga zaledwie 216 km/h. Dwa tygodnie później, przy prędkości ponad 270 km/h ostra muszla przecina tylną oponę, co zmusza go do przerwania jazdy. Plaża zostaje ręcznie oczyszczona ze wszystkich ostrych kamieni i muszli i nareszcie sukces: w pierwszym przejeździe uzyskuje 288 km/h. Aby jednak rekord mógł być uznany, musi przejechać trasę z powrotem — pod wiatr. Pędzi więc jeszcze raz. Lecz cóż to?... Samochód wylatuje na nierówności w powietrze, i, choć spada na koła, wiatr zrywa kierowcy okulary i piasek siecze odsłoniętą twarz. Campbell myśli o ogromie wysiłku włożonego w przygotowania. Nie! Nie ustąpi! Wytrzymuje do końca przejazdu i choć jego twarz przypomina krwawą maskę — zwycięża Thomasa. Uzyskuje średnią prędkość 281,386 km/h. Thomas nie wytrzymuje. Choć chory na grypę, postanawia spróbować szczęścia. Przy prędkości ponad 250 km/h pęka łańcuch napędowy w jego pojeździe, blokuje koła i przebija przednią szybę. Samochód obraca się i staje w płomieniach. Thomas wyskakuje w płonącym kombinezonie, lecz bez większych obrażeń. Wieczorem odbywa się oryginalna uroczystość: przy świetle księżyca rekordowy samochód zostaje polany benzyną i ceremonialnie spalony. Campbellowi ubywa groźny konkurent. Nie ustępuje natomiast Segrave i wkrótce osiąga prędkość aż 326,487 km/h. Jechał więc szybciej, niż latały ówczesne samoloty. Campbell odpowiada natychmiast prędkością 333,062 km/h, uzyskaną na przebudowanym samochodzie „Bluebird" z lotniczym silnikiem „Napier". Segrave byłby się z pewnością wycofał z konkurencji, gdyby nie nagły atak Amerykanów. Do boju rusza Frank Lockhart na samochodzie „Black Hawk" oraz Ray Keech na czterotonowym pojeździe „Triplex". Pojazd Keecha napędzały trzy lotnicze silniki „Liberty" - jeden z przodu kierowcy, zaś dwa z tyłu, po jego bokach. Łączna pojemność skokowa tych silników wynosiła... 81000 cm3. Lockhart kończy tragicznie: ginie przygnieciony koziołkującym pojazdem. Natomiast Keech niespodziewanie osiąga 334 km/h. Segrave i Campbell zgodnie postanawiają przywrócić rekord barwom brytyjskim. Nowy pojazd Segrave'a - „Golden Arrow" — jest nieprzeciętnie dużym samochodem z silnikiem „Napier-Lion" skonstruowanym specjalnie do bicia rekordów. Zastosowanie specjalnego celownika ma ułatwić kierowcy utrzymanie dokładnie prostego kierunku jazdy. Solidne przygotowanie opłaca się. Segrave na plaży Daytoua, lekceważąc mokry piasek, osiąga prędkość prawie 373 km/h. Rekord wraca do Wielkiej Brytanii, a Henry Segrave otrzymuje od króla Jerzego V tytuł szlachecki. Tak więc teraz już Sir Henry Segrave jest pierwszym człowiekiem, który został tak wysoko uhonorowany za wyczyny w tej gałęzi sportu automobilowego. Campbell nie ustępuje Jednak Campbell nie daje za wygraną. Nieustannie ulepszając swój pojazd zaczyna bić rekord za rekordem W latach 1931—1935 jego nazwisko aż osiem razy zostaje wpisane na listę rekordzistów. Najpierw jeździ po plaży Daytona używając do napędu "Bluebirda" lotniczych silników „Napier". Potem przerabia pojazd, wbudowując w niego lotniczy silnik „Rolls-Royce". Osiągane prędkości zbliżają się do 500 km/h. Plaża Daytona nie wystarcza już dla tak szybkich samochodów. Campbell wynajduje nową trasę na dnie wyschniętego jeziora w Południowej Afryce. Setki czarnych tubylców czyszczą trasę z krzaków i zarośli. Jednak wielokrotne próby nie udają się. Campbell jest bliski zrezygnowania, gdy zostaje odkryte Słone Jezioro. Pokryte grubą warstwą soli dno tego wyschniętego przed laty jeziora tworzy jednolitą, twardą i gładką jak stół płaszczyznę długości 160 km i szerokości od 30 do 80 km, idealną do tego rodzaju poczynań. Tak opisuje tę trasę Mickey Thompson, do niedawna najszybszy kierowca świata: „...Stary dowcip mówi, że zabija nie prędkość, a gwałtowne zatrzymanie. Ale na Soli nic nie może zatrzymać cię nagle. Linia czarnego oleju namalowana z południa na północ pozwala ci sterować wzdłuż niej. Jeżeli zdarzy ci się z niej zdryfować przy dużej prędkości, nie potrzebujesz usiłować powrócić na kurs. Zamiar powrotu grozi śmiercią, ponieważ pojazd jest skłonny do wywrócenia. Na rozległej Soli wszystko, co musisz uczynić, to nacisnąć stopą gaz, zmuszając maszynę do największych osiągnięć, pozwolić jej zwolnić aż do zatrzymania i... próbować znowu. Tam nie ma na co najechać. Nie ma morza, nie ma skał ani drzew, nie ma najmniejszych przeszkód..." Na tej właśnie trasie Campbell ustanawia w 1935 roku swój ostatni rekord, uzyskując wspaniałą prędkość 484,619 km/h; poprawia więc swój poprzedni rekord o prawie 40 km/h. I oto Malcolm Campbell po prawie piętnastoletnich zmaganiach z szybkością, które kosztowały go tak wiele wysiłku, trudu i pieniędzy, jest nareszcie zadowolony. Zapewne nie przypuszczał wówczas, że w 25 lat później jego syn, Donald Campbell podniesie rękawicę rzuconą przez ojca. Tuż przed ostatnią wojną Dwuletnia cisza, która zapanowała na Słonym Jeziorze, była pozorna. Bo oto dwóch następnych śmiałków przygotowuje się do zmagań z czasem. W ostatnich latach przed II wojną światową, po twardym dnie Słonego Jeziora pędzą na zmianę pojazdy kapitana George'a Eystona i Sir Johna Cobba. Rozpoczyna Eyston. Prędkość 502,100 km/h. Miesiąc później przychodzi odpowiedź Cobba — 563,600 km/h. Eyston nie daje za wygraną. Po kilku nieudanych próbach dorzuca do rekordu dalsze 7 km/h. Lecz tuż potem wspaniały pojazd Cobba, napędzany lotniczymi silnikami „Railton" o pojemności skokowej 47000 cm3 pędzi z prędkością 595,000 km/h. A po wojnie... Kilkuletnia przerwa, w czasie której nawałnica wojenna przetoczyła się nad światem, nie potrafiła osłabić zacięcia Cobba. W roku 1947 wydobywa z szopy rekordowy pojazd i prawie bez przygotowania bije swój własny rekord, uzyskując niesamowitą prędkość 633,800 km/h. Wydaje się, że jest to już szczyt możliwości ludzi i maszyn. Są jednak tacy, co sądzą inaczej. Jest ich pięciu i dziwnym trafem wszyscy gotowi są w roku 1960. Miejsce na Słonym Jeziorze trzeba rezerwować na kilka miesięcy naprzód i ani chwili nie jest ono wolne. Historia zmagań tych pięciu śmiałków rozpoczęła się tragedią. Athol Graham, nie słuchając ostrzeżeń i lekceważąc niebezpieczeństwo, ginie już w pierwszej próbie szybkiej jazdy. Obecny przy tym Mickey Thompson z niepokojeni obserwuje następnych konkurentów. Przecież niedługo i on będzie pędził po płycie Słonego Jeziora z ogromną prędkością. Teraz próbuje Nathan Ostich. Jego pojazd, nazwany „Flying Caduceus", jest na poły samochodem i samolotem. Nie ma, co prawda, skrzydeł, lecz jego okrągły kadłub wypełnia bez reszty odrzutowy silnik „General Electric" o mocy 7000 KM. Jednak Ostich nie jest groźnym konkurentem. Jego pojazd nie może być uznany za samochód, ponieważ nie jest napędzany przez koła. Nie zrażony tym Ostich próbuje. Z uzyskiwaniem znacznej prędkości nie ma trudności, natomiast pojawiają się kłopoty z utrzymaniem kierunku jazdy. W kilku kolejnych próbach wyrzucany z tyłu spadochron chroni kierowcę przed wypadkiem. Ostich na razie rezygnuje. Rezygnuje również Art Arfons, osiągający na swym pojeździe, w którym kierowca siedział w wysuniętej do przodu kabince, zaledwie 390 km/h. Wiele drobnych usterek wymagających usunięcia skłania go do odłożenia dalszych prób do następnego roku. Donald Campbell, syn Malcolma I oto na Słone Jezioro wkracza kawalkada pojazdów i ludzi. Dziesiątki samochodów osobowych, wiele ciężarówek, kilka laboratoriów na kółkach oraz gigantyczna platforma połączona z ciągnikiem, na której spoczywa ogromne cielsko pojazdu. To Donald Campbell, syn Malcolma, przywozi „Bluebirda". Jest wrzesień 1960 roku. Tak znacznej ekipy nie widziano jeszcze nigdy w Wandower — małym miasteczku w pobliżu Słonego Jeziora, w którym zwykle zatrzymują się rekordziści. Kronikarz tak opisuje wnętrze dużego hangaru ekipy Campbella: „Hangar nie był bynajmniej wielki. Jeden koniec całkowicie zajmowały opony. Były to ogromne opony Dunlop, piętnaście cali średnicy; razem było ich osiemdziesiąt, każda w oddzielnej, drewnianej klatce. Było więc również osiemdziesiąt ułożonych oddzielnie obręczy. Sam samochód, długi na trzydzieści stóp i osiem cali i prawie pięć stóp wysoki, zajmował środek hangaru, którego pozostałą przestrzeń wypełniono urządzeniami pomocniczymi, jak np. samochód Land Rover wyposażony w silnik rozruchowy dla „Bluebirda". Wydawało się nam, że jest tego zbyt wiele dopóty, dopóki nie uprzytomniliśmy sobie, że ludzie ci znajdują się przecież 5000 mil od własnego domu". Zdjęty z platformy samochód otrzymuje nowiutkie koła wraz z oponami. Donald wchodzi do kabiny. Duży turbinowy silnik zaczyna pracować. Czterech ludzi usuwa klocki spod kół. Zaczyna się walka z czasem. Jeden przejazd z niewielką prędkością. Potem następne — coraz szybsze. Po pięciu kilometrach od startu osiąga 480 km/h. Aby pobić rekord, musi osiągnąć tę prędkość już po 3 km. I wreszcie... 2,5 km po starcie stopery wskazują prędkość 560 km/h. „Bluebird" wyje coraz potężniej, lecz Donald nie zdejmuje nogi z gazu, puszczając w niepamięć uwagi o niebezpiecznej konstrukcji pojazdu. Nagle... Silny podmuch wiatru spycha samochód z właściwego kierunku, a następnie podrywa go w górę. Sytuacja jest identyczna, jak w wypadku Grahama. Czyżby historia miała się powtórzyć? Campbell ma jednak więcej szczęścia. Robi pełny obrót w powietrzu i spada na koła. Wychodzi z opresji z niewielkimi obrażeniami, jednak na pewien czas musi pożegnać się z myślą o rekordzie. Wrak pojazdu wedruje z powrotem do Anglii. Podczas gdy następny konkurent, Amerykanin Mickey Thompson próbuje szczęścia, Campbell energicznie zabiera się do odbudowy pojazdu. Rekordowa jazda Thompson zaś chodzi i patrzy. Był przy śmierci Grahama, widział błędy Arfonsa i niepowodzenia Campbella. Wie, że przy tej prędkości najmniejsze uchybienie może skończyć się tragicznie. Jego rasowy pojazd o dźwięcznej nazwie „Challenger" jest dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Cztery silniki „Pontiac" dają łączną moc 3000 KM. Wąskie, lecz o znacznej średnicy opony „Goodyear" skonstruowane są specjalnie do znacznych szybkości, a wbudowany w tył samochodu spadochron pozwala na bezpieczne wyhamowanie. Nadszedł 9 września 1960 roku, dzień, w którym miał upaść utrzymujący się od 13 lat rekord Cobba. Oddajmy głos Thompsonowi: „...Czułem przez skórę, że nareszcie udało mi się dobrać idealną średnicę opon z dokładnością do tysięcznej części cala. Czułem, że sprzęgła są umocowane solidnie, jak być powinno. Słyszałem wszystkie pary kół zębatych, które śpięwały w jednym precyzyjnie zestrojonym kluczu. Czułem, że rozkład ciężaru na przód i tył jest idealny, jak ołowianej cegły płynącej w rtęci. Sprawdziłem obrotomierze wskazujące obroty przedniej i tylnej pary silników. Nigdy dotąd nie udało mi się osiągnąć jednakowych wskazań. Tego ranka wskazywały jednakowo. Przy 300 milach na godzinę wskazywały jednakowe obroty! O dziwo! Przy 375 powiedziały mi, że przednie silniki i tylne silniki, przednie koła i tylne koła jeszcze obracają się z taką samą, identyczną prędkością obrotową. Mocniej nacisnąłem na gaz i „Challenger" poszedł jak marzenie. Żadnych problemów ze sterowaniem. Samochód był właściwie ustawiony i wszystkie zespoły pracowały wspaniale. Po raz pierwszy nie musiałem zdjąć nogi z gazu. Na długo przedtem, zanim toczyłem się do zatrzymania, wiedziałem, że przełamałem 400, i kiedy znowu napełnialiśmy zbiorniki, całą naszą grupę rozsadzała radość. Z polowego głośnika popłynął głos: 406,60 mil na godzinę..." Upadł więc rekord Cobba. Mickey Thompson uzyskał prędkość 650,56 km/h. Tego samego dnia podjął jeszcze jedną próbę, lecz pęknięty wał napędowy zniweczył jego plany. Dalsze dzieje rekordu Donald Campbell nie wrócił już na dno wyschniętego Słonego Jeziora. Wraz ze swym sztabem inżynierów i mechaników pojechał do Australii, gdzie w roku 1964, również na dnie byłego jeziora uzyskuje prędkość 663,00 km/h. A więc jeszcze raz rekord prędkości samochodu powrócił do Anglii. Zaszczepiony przez ojca, Malcolma Campbella, bakcyl szybkości nie pozwala usiedzieć mu w miejscu. Podejmuje próbę pobicia rekordu bezwzględnej prędkości na wodzie. Wystarcza mała falka, by łódź wyleciała w powietrze, rozbijając się o twardą przy tej prędkości powierzchnię wody. Donald Campbell ginie. Co prawda, Nathan Ostich na swym „Jeżdżącym Cygarze" uzyskał w tym samym czasie niesamowitą prędkość 863 km/h, lecz jego pojazd nie był napędzany przez koła, nie był samochodem. Ostich został najszybszym człowiekiem jadącym po ziemi, Campbell zaś utrzymał rekord szybkości jazdy samochodem. Śmierć, obrażenia ciała, szalony wysiłek, mnóstwo pieniędzy i wiele wyrzeczeń, a wszystko tylko po to, aby pojechać szybciej niż inni. Sława, uznanie i ogrom osobistego zadowolenia uzasadnia poczynania tych odważnych łudzi. Na razie nic nie zapowiada podjęcia nowych prób. Któż jednak wie, czy gdzieś w podmiejskim warsztacie nie sposobi ktoś srebrnego bolida, który za lat kilka „gnać będzie z szybkością wielką gwoli sławy kierowcy i jego zadowolenia"? Tadeusz Rychter

Strona stworzona przez jaro (http://jaro.wz.cz). Użyte wtyczki: fancybox, tablesorter porawiony przez Bill Beckelman.
Administrator: JjF. stat4u
Szczególne podziękowania dla magazynu "Młody Technik" (http://www.mt.com.pl) za udostępnienie ogromnej ilości materiałów.